Związek symbiotyczny

Weronika i Miłosz zdecydowali się na spotkanie, ponieważ od prawie roku starają się o dziecko. Póki co niestety bezskutecznie. Wizytę u psychologa zasugerował parze lekarz. To co pierwsze rzuca mi się w oczy to podobieństwo Weroniki i Miłosza do siebie. Przypominają bardziej rodzeństwo, niż parę. Początkowo nawet trudno uchwycić co takiego wpływa na mój odbiór. Po chwili wszystko staje się bardziej zrozumiałe. Proszę Weronikę i Miłosza, żeby powiedzieli coś o sobie i o swojej relacji.
Weronika: „Poznaliśmy się 3 lata temu na kursie językowym. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Od tamtej pory właściwie jesteśmy nierozłączni.”
– „Może pani powiedzieć o tym coś więcej?” – proszę.
– „Pracujemy w jednej firmie, bo ja mam własną działalność i zatrudniłam Miłosza. Staramy się każdą możliwą chwilę spędzać ze sobą. Mamy taką umowę, że szukamy takich zajęć, gdzie możemy iść razem. Teraz np. chodzimy na siłownię. Jeśli wychodzimy ze znajomymi to oczywiście wspólnie. Niektórzy tego nie rozumieją, ale trudno. To chyba naturalne, że w pewnym momencie to związek i rodzina stają się najważniejsi. Moja przyjaciółka tego nie zaakceptowała i już się nie przyjaźnimy. Szkoda, ale mam Miłosza. On jest dla mnie najważniejszy.”
Miłosz: „Może będzie się pani śmiać, ale ja naprawdę myślę, że my byliśmy sobie pisani. My się w ogóle nie kłócimy.”
– „W ogóle?” – dopytuję
– „Nie. Po prostu my się chyba we wszystkim zgadzamy. A nawet jeśli nie, to uznajemy, że zgoda jest ważniejsza i staramy się, żeby jakieś pierdoły nas nie poróżniały. Weronika jest kobietą mojego życia. Kłócić się z nią? Po co?”

Basia i Filip przychodzą wspólnie na prośbę Basi. Basia tak zaczyna spotkanie: „Jesteśmy tutaj, żeby powiedziała nam Pani co się takiego stało, że mój mąż odleciał.” Proszę Basię, żeby wyjaśniła co ma na myśli. „Jesteśmy małżeństwem 5 lat. W związku 8. Do tej pory wszystko było idealnie. Kochaliśmy się jak nikt inny. Przynajmniej tak nas postrzegano. Nie mogliśmy bez siebie żyć. Do tego stopnia, że w ciągu dnia pracy wysyłaliśmy sobie dziesiątki smsów. O wszystkim. Wydawało mi się, że naprawdę nasza relacja jest niezwyczajna, wręcz bajkowa. Miesiąc temu dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradził. To był dla mnie cios. Ja znam tą dziewczynę i wiem jaka ona jest, że żadnemu nie przepuści, szczególnie jeśli jest szczęśliwie żonaty. Ona wszystkim musi udowadniać, że jest lepsza od tych żon. Ale nie rozumiem dlaczego mój mąż na to poszedł? Czego mu brakowało?”

„Już ustaliliśmy, że będziemy najszczęśliwszą parą na świecie” – mówi bohaterka książki „Duma i uprzedzenie” autorstwa Jane Austin. Znacie to? Pragnienie, żeby stworzyć związek z kimś, kto jest do nas tak podobny i tak z nami zgodny, że niemal stopiony – w uczuciach, myślach, potrzebach, pragnieniach, poglądach, działaniach? Te wszystkie: „nie mogę bez ciebie żyć”, „bez ciebie moje życie nie ma sensu”, „ty jesteś powodem, dla którego żyję”, „jesteś doskonała/y”, „czekałem/am na ciebie całe moje życie”, „każda minuta bez ciebie to czas stracony”, „nasza miłość jest w stanie pokonać wszystko” – tak piękne, pożądane i jak najbardziej naturalne w stanie zakochania bywa, że chcemy zatrzymać na dłużej, a nawet na zawsze. Więcej – mamy przekonanie, że wszystko co od tego odbiega nie jest „tą jedyną, prawdziwą miłością”. Są osoby, które tak wyobrażają sobie związek – jako idealne dopasowanie, połączenie i porozumienie. Marzą o spotkaniu „bratniej duszy, absolutnej fuzji, miłości do grobowej deski” – wszystkie te określenia zaczerpnięte są z wypowiedzi moich pacjentów. Przykładem takich par są bohaterowie artykułu. Zarówno Weronika i Miłosz, jak i Basia i Filip mają poczucie wyjątkowości swojego uczucia. Uważają, że doświadczają takiej miłości, jakiej inni nie mają. Używają słów, że „są sobie pisani, przeznaczeni”, a także że „należą do siebie”. Za podstawową wartość związku uważają to, że czują i myślą podobnie i też usilnie dążą do tego, żeby wzmacniać owo poczucie jedności. Unikają kłótni. Nie poruszają kontrowersyjnych tematów. Nie konfrontują się ze sobą. My jest dla nich ważniejsze, niż ja. Właściwie wszystkie potrzeby realizują w związku. Są samowystarczalni. Nie potrzebują zewnętrznego świata, a nawet są gotowi go odrzucić, jeśli ten zagraża ich relacji i jedności. Sprawiają wrażenie przysłowiowych papużek nierozłączek. Każdą chwilę spędzają razem, towarzyszą sobie niemalże w każdej sytuacji, a jeśli nie jest to możliwe pozostają w nieustannym kontakcie. Kiedy są oddzielnie czują się niepewnie, mają poczucie, że „osobno nie istnieją w pełni”. W związku czują się „na swoim miejscu”. Wszystko to słowa moich bohaterów. O takich związkach psychologowie mówią, że to związki symbiotyczne. Jest to pojęcie zaczerpnięte z biologii. Tam oznacza to zjawisko ścisłego współżycia dwóch organizmów, które przynosi korzyść każdej ze stron lub jednej, a drugiej nie szkodzi. Niestety w niektórych układach charakter współżycia może zmieniać się w czasie i doprowadzić do tego, że jeden z organizmów może w pewnych okresach czerpać więcej korzyści, stając się pasożytem, doprowadzając tym samym do upośledzenia lub śmierci drugiego organizmu. Trudno więc dokładnie ustalić bilans zysków i strat takiego układu. W relacjach jest podobnie. Para żyjąca w symbiozie może sprawiać wrażenie pary doskonałej – kochającej, wspierającej, pełnej wzajemnego zachwytu. Czy są tego złe strony? Niestety. Więź symbiotyczna zawiera w sobie bardzo niebezpieczną umowę: „Będzie jak w bajce. Będziesz mieć wszystko co zechcesz. Pod jednym warunkiem – że wyrzekniesz się siebie”. W symbiozie identyfikujemy się z kimś (partnerem) lub czymś (związkiem) w takim stopniu, że doprowadzamy do roztopienia własnej tożsamości. Bez partnera nie wiemy kim jesteśmy. Jesteśmy zagubieni. Niektórzy bez partnera wręcz nie potrafią funkcjonować. Zatracona zostaje samodzielność, indywidualność. Odległość i odrębność budzą lęk, złość, smutek, ból. Wielokrotnie są odbierane jako wyraz braku miłości i zaangażowania czy jako dowód porzucenia. A skoro tak to wszelkie próby odrębności są pacyfikowane lub karane. W wariancie bardziej romantycznym czy pluszowym – poprzez unikanie kłótni, tłumienie złości, podkreślanie podobieństw, idealizację partnera, rezygnowanie ze wszystkiego co poza związkiem; w tym bardziej bojowym – poprzez pretensje, żądanie, wzbudzanie poczucia winy, przyjmowanie roli ofiary, manipulacje, szantaż emocjonalny. Tylko niestety tłumione emocje nie wyparowują i w pewnym momencie będą potrzebowały znaleźć ujście. Bywa, że z powodu od lat tłumionych emocji takie związki rozpadają się z wielkim hukiem. W symbiotycznych związkach nierzadko pojawia się problem z zajściem w ciążę. To zrozumiałe, jeśli zobaczymy, że dziecko w sposób naturalny stanowi dla symbiozy zagrożenie. Samo jej w początkowej fazie wymaga. Nieświadoma chęć ochrony relacji symbiotycznej stanowić może jedną z przeszkód czy utrudnień na drodze do zostania rodzicem. A jeśli dzieci w takim związku się pojawiają stanowi to wyzwanie znacznie silniejsze, niż w związkach niesymbiotycznych. W związkach symbiotycznych może pojawić się też nieuświadomiony lęk przed zatraceniem i potrzeba odczepienia się. Stąd niezrozumiałe dla partnerów zdrady czy romanse. Mogą one wynikać także z faktu, iż do związków symbiotycznych nierzadko wkrada się nuda, zastój, mdłość, skostnienie. Także w seksie, bowiem ten wymaga określonego napięcia i tajemnicy. W sposób naturalny pojawia się potrzeba ożywczej energii i przeciwwagi. W związku symbiotycznym tylko pozornie jest dobrze i wygodnie. Tak naprawdę partnerzy są ze sobą splątani niewidzialną nicią. Nie ma w nich swobody, naturalności i autentyczności. Jest pozornie nieodczuwalny ciężar. Bliskość jest pseudobliskością, bowiem nie możesz kogoś zobaczyć takim jakim jest i nie możesz się z kimś spotkać tak naprawdę, jeśli jesteś sklejony/a, zlany/a, a dodatkowo bardziej jesteś w swoich wyobrażeniach o tym jak być powinno, niż w realności i w tym co jest. Partnerzy w związku symbiotycznym bardziej zainteresowani i zafascynowani są swoimi projekcjami i wizją relacji, niż sobą nawzajem. A co w sytuacji rozpadu takiej relacji (odejście lub śmierć jednego z partnerów)? Miałam kiedyś pacjentkę, która miała za sobą dwie próby samobójcze. Cierpiała po śmierci męża. „Ja bez niego nie istnieję” – mówiła. „Był wszystkim. Wszystkim co ma jakąkolwiek wartość. Moje życie się skończyło.” Pani miała 43 lata. Mąż nie żył od lat 4. Symbioza bywa niezwykle przyjemna. Na pewnych etapach życia pary (etap zakochania) czy w niektórych sytuacjach (seks) – zupełnie też naturalna, dobra i bezpieczna. Jednak dojrzali partnerzy potrafią z symbiozy wychodzić. Mają umiejętność urealniania się, odzyskiwania własnej odrębności i akceptowania odrębności partnera. Zdają sobie sprawę, że jest MY i że są JA.
Weronika i Miłosz podjęli wspólnie terapię. Kiedy po roku zapytałam ich co pomogło im wyjść z relacji symbiotycznej powiedzieli m.in.:
Weronika: „ Przekonałam się, że związek potrzebuje takich doświadczeń: bycia też oddzielnie, tęsknoty. Dostrzegłam, że jeśli nie ma przestrzeni osobnej – to co wspólne też po czasie przestaje cieszyć.”
Miłosz: „Uświadomiłem sobie, że to co robimy i przeżywamy osobno czyni nas w oczach drugiego atrakcyjnym. No i faktycznie – ten kogo nie zatrzymujemy nie ma potrzeby wyrwania się.”