Rola nieświadomości przy wyborze partnera

Co nami kieruje, gdy wybieramy partnera? Dlaczego jesteśmy właśnie z nim/nią? Pytania jakie stawia sobie większość z nas. Czy jest na nie odpowiedź? Jestem zdania, że relacje międzyludzkie, miłość, zakochanie, związek są pewną tajemnicą. Niektórzy naukowcy, psychoterapeuci usiłują rozebrać  ową „tajemnicę” na czynniki pierwsze i dać konkretną odpowiedź. Z jednej strony możemy mieć z tego wiele korzyści: lepiej rozumieć siebie i świat. Z drugiej – tym naukowym rozważaniem odbiera się rzeczywistości pewną dozę właśnie tajemnicy, romantyzmu, czegoś co pozwala myśleć o sobie, że nie jesteśmy jedynie robotem, którym coś steruje. Myślę też, że w jakiejś mierze ta potrzeba odpowiedzi wynika nie tylko ze zwykłej ciekawości światem, ale także z lęku, że czegoś nie wiemy. Musimy wiedzieć, żeby mieć poczucie bezpieczeństwa wynikającym z kontroli. Moje zdanie jest takie, że wiedzieć bardzo warto. Wiedza może nam pomóc podejmować decyzje bardziej świadomie i pozwolić „lepiej” żyć. Ale po pierwsze wiedza nie zawsze wystarcza (mimo, że wiemy robimy po staremu), a po drugie – w życiu jest miejsce także na niewiedzę. I nie musimy się tej niewiedzy bać. Wracając do związków – relacje ludzkie to nie matematyka. Nie można w 100 % przewidzieć losów danego człowieka, danej pary pt. „oni się rozstaną, bo pochodzą z rozbitych rodzin” albo „ona go zdradzi, bo matka zdradzała ojca”. Życie pokazuje, że jest to nieco bardziej skomplikowane. I dobrze. Cała frajda ( i trudność) w życiu wynika z jego nieprzewidywalności. Lub przynajmniej z przewidywalności nie do końca. Ale, ale..To, że związki to nie nauka ścisła, to że w relacjach zawiera się szczypta tajemnicy, to, że życie potrafi nas zaskoczyć nie znaczy, że zupełnie nie znamy „podłoża” naszych wyborów. Że nasze wybory są kompletnie przypadkowe i nie możemy nic na ten temat powiedzieć. Otóż możemy. Znaczna część naszych motywów zawierania związku z konkretną osobą ma charakter nieświadomy i wynika z „potrzeby” (rozumianej bardziej jako pewna konieczność, przymus) załatwienia w relacji miłosnej czegoś z relacji z rodzicami/opiekunami. Spotykam się czasem z opiniami, iż takie rozumienie kwestii relacji jest przekombinowane, przepsychologizowane.  Ja też nie postrzegam tych zależnościach w sposób ortodoksyjny. Daleka jestem od myślenia w kategoriach „zawsze”, „na pewno”, „ja wiem”, „ja ci powiem”. Jednocześnie obserwuję w swojej praktyce zawodowej powtarzalność tych schematów. Tego, że wybór partnera nie jest wyborem przypadkowym. Że pod spodem „zakochałam się, kocham” jest coś jeszcze. Co?
To np. „potrzeba” odtworzenia pewnego klimatu emocjonalnego z domu rodzinnego, który możemy powtarzać z partnerem. Czasem jest to klimat przyjemny, a czasem wręcz przeciwnie. I mimo cierpienia, mimo deklaracji, że mamy dość, że chcemy odejść – trwamy. Jak np. Kinga (35), mężatka od 11 lat, żona Mateusza (38), uzależnionego od hazardu, doświadczająca przemocy emocjonalnej. Od dwóch lat „pracuje” nad odejściem od męża, ale póki co jeszcze nie odważyła się na ten krok. Poznanie historii Kingi pomaga zrozumieć jej dramatyczne wybory. Kinga wychowała się w rodzinie alkoholowej. Cierpiała. Pewnie nie raz obiecywała sobie, że na życiowego partnera wybierze kogoś „porządnego”. Ale jakoś tak się dziwnie podziało, że się nie udało. Kinga doświadczyła w domu rodzinnym poczucia nieprzewidywalności zachowania ojca, chaosu, wstydu, poczucia winy, niepokoju, poczucia braku bezpieczeństwa, konieczności zadbania o siebie samej, nadodpowiedzialności  (za siebie, rodzeństwo, rodziców). „Wymarzyła” sobie związek, w którym nie będzie musiała się bać, w którym będzie miłość, szacunek i spokój. Tylko mężczyźni, z którymi miałaby na to szansę  jej nie interesowali. Wydawali się jej nieciekawi, nudni, grzeczni. Zakochiwała się w „draniach”. Takim „draniem” okazał się także Mateusz. Kinga na poziomie deklaracji naprawdę pragnęła tego o czym mówiła. Ale jej wyborami rządziło nieświadome. Kinga nauczyła się żyć w napięciu, lęku i wstydzie. I choć jej to ciążyło nie umiała odnaleźć się w czymś innym. Chciała, ale nie potrafiła. Lepsze znane błotko, bo znane, niż to, którego nie znamy.
To także „potrzeba” odtwarzania pewnych ról, które przyszło nam odgrywać w rodzinie pochodzenia.  Jak np. Borys (33). Borys aktualnie nie jest w stałym związku. Ma za sobą kilka. Wszystkie one kończyły się z inicjatywy kobiet. Jedna odeszła od Borysa do innego mężczyzny. Opowieść Borysa: „Nie wiem dlaczego. Nic jej przecież nie brakowało. Robiłem dla niej wszystko. Potem okazało się, że ma kogoś. Ale wtedy ode mnie jeszcze nie odeszła. Była ze mną i z nim. Trwało to ponad rok. Prosiłem, żeby go zostawiła, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Pytałem dlaczego w taki razie ze mną jest. Bo mi dobrze – odpowiedziała. Kumpel powiedział mi wtedy, że ona ze mną ma jak pączek w maśle, dlatego nie odchodzi. Ale to tamten ją fascynuje, dlatego jest tez z tamtym”. Inna uciekła oszukując Borysa na duże pieniądze. Borys: „Wiedziałem, że pieniądze są dla niej ważne. Lubiła je. Uznałem, że w tym nie ma nic złego. Starałem się jej zapewnić wszystko co mogłem. Pracowałem więcej, niż zazwyczaj, zarabiałem, chodziliśmy na zakupy. Wydawała się zadowolona, a ja byłem szczęśliwy. Nie ma nic przyjemniejszego, niż sprawianie swojej kobiecie przyjemności. Mylę się? A potem była ta sprawa z kredytem. Wziąłem dla niej, teraz spłacam. A jej od tego czasu nie widziałem”. Borys twierdzi, że ma pecha, że trafia na „złe kobiety”. Kiedy zapytałam Borysa o to czy widzi gdzieś swój udział w tym jak toczą się jego relacje z kobietami był mocno zaskoczony: „Swój udział? Niby jaki? Przecież ja się tak staram!”. No właśnie. Może za bardzo? Ponieważ Borys funkcjonuje w związkach jako dawca (jedynie) nie ma tu już miejsca na branie. Poza tym sądzę, że kobiety Borysa czuły jego desperację, a desperatów nie darzy się szczególnym szacunkiem. Desperatów się też wykorzystuje. Ale skąd i o co owa desperacja? Borys wychowywał się jedynie z matką. Ojca nie znał. Matka Borysa była kobieta nieszczęśliwą i sfrustrowaną, czemu dawała bez oporów wyraz, dodatkowo oskarżając o wszystko Borysa, ewentualnie jego ojca. A więc ojciec Borysa miał być podłym draniem, z resztą jak wszyscy faceci. O tych miała jak najgorsze zdanie. Borys z kolei miał ją doprowadzać do szału lub do grobu. Był winien wszystkiemu. Temu, że matka jest sama („kto zechce kobietę z dzieckiem”), że nie zrobiła kariery („musiałam gnać do domu, żeby gotować ci obiady”), że ją boli głowa („czy ty możesz dać mi spokój?, łeb mi przez ciebie pęka”). Borys nauczył się kilku rzeczy: po pierwsze, że jeśli ktoś jest niezadowolony, to z pewnością jest to wina Borysa; po drugie, że powinien być tym jedynym mężczyzną, który udowodni matce, że można być płci męskiej i jednocześnie być dobrym człowiekiem; po trzecie, że o miłość, uwagę, zadowolenie drugiej osoby trzeba zabiegać i mocno się starać. Borys nigdy nie doczekał się ze strony matki tego o co tak walczył. Podjął jednak nieświadomą decyzję, ze będzie próbował dalej. Dlatego też swoim zachowaniem pokazywał kobietom, że nie wszyscy mężczyźni to dranie. Dlatego też zabiegał o ochłapy uwagi i ciepła. Dlatego też tak bardzo pragnął kobietę uszczęśliwić (może tym razem się uda?). Mimo porażek i dowodów, że może nie tędy droga – trzymał się swojego steru. Steru, który prowadził go na manowce. Ale powoli zmienia kurs.
Takich „potrzeb” jest jeszcze trochę. Tu zajęliśmy się tymi najbardziej powszechnymi (klimat emocjonalny, role). Może w innej odsłonie wrócimy do tych mniej popularnych albo bardziej subtelnych i nieoczywistych. Zachęcam do przyjrzenia się temu jak Ty funkcjonujesz w relacji i co Tobą kieruje. Wiele możesz zdziałać sam, jeśli tylko umówisz się ze sobą na pogłębienie refleksji i szczerość. Czasem samodzielna diagnoza nie jest jednak możliwa lub też niespecjalnie coś zmienia i wtedy możesz udać się po pomoc. Odkopanie nieświadomych mechanizmów działania i wybierania bywa sprawą w miarę oczywistą. Innym razem jednak znacznie bardziej skomplikowaną i czasochłonną. Nierzadko też bolesną. Ale za każdym fascynującą i przynoszącą realne korzyści: pogłębienia zrozumienia, świadomego życia i prawdziwego wybierania. Bo dopóki COŚ nami kieruje trudno mówić o NASZYM realnym wyborze. To nie my podejmujemy decyzję, ale nieświadomy skrypt. Do czasu kiedy go odkryjemy i na nowo przeformuujemy to czego nam potrzeba.