O zranieniach w związku

Kinga (32) i Bogdan (34) zgłosili się do mnie na skutek kryzysu w ich kilkuletnim małżeństwie. Jego objawem czy też skutkiem była zdrada, której dopuścił się Bogdan. Oboje przedstawili sytuację, każdy ze swojej perspektywy. Byłam zaskoczona i zasmucona tym ile w tych opisach było bólu – bólu zadawanemu drugiej osobie. Małżonkowie wyciągali działa ciężkie, uderzali w najczulsze swoje punkty. Chwilami miałam wrażenie, jakby zadawanie cierpienia partnerowi sprawiało im przyjemność. Ze względu na poziom emocji oraz sposób ich okazywania zdecydowałam się na spotkanie osobne. Tam poznałam skrótowo historię każdego z małżonków. Zobaczyłam jak zranienia z ich życia dziecięcego  uruchamiają się w ich wspólnej relacji. Jakby partner „obrywał” za wszystko co to, co  w życiu drugiego było bolesne.
Lilka  (35) i Olgierd (39) przyszli na spotkanie z powodu kłopotów wychowawczych z 10 letnim synem. Okazało się, że mieli zupełnie odrębne pomysły na kwestie związane z rodzicielstwem. To w gruncie rzeczy żadna tragedia, bardziej utrudnienie. I to dość powszechne. Problem widziałam gdzie indziej. Lilka z każdą wypowiedzią Olgierda czuła się bardziej zraniona. Kiedy ją o to dopytałam potwierdziła, że „Olgierd często sprawia jej ból”. „W jaki sposób” – byłam ciekawa. „Ciągle podważa moje opinie” – Lilka. Olgierd: „Nie podważam, mam po prostu inne zdanie w pewnych kwestiach”. „Ciągle mnie krytykuje” – Lilka. „Jej nic nie można powiedzieć, bo od razu płacze albo się obraża” – Olgierd. „On się w ogóle nie liczy z moimi uczuciami” – Lilka. Ja: „Co Pani ma na myśli?” Lilka: „Kiedy mówię mu, że jest mi przykro, kiedy po kłótni wychodzi pobiegać, on i tak idzie. Mówi, że musi odreagować. Co odreagować? Mnie?”.
Te dwie historie skłoniły mnie do przemyśleń na temat ranienia się. Czy w związku można się nie ranić? Jeśli tak, to jak to zrobić? Czy warto tkwić w związku, kiedy partner nas rani w myśl zasady: „żaden związek nie jest idealny”? Co jest dla nas w związkach raniące?
Ostatnio dość popularny wydaje się „trend”, aby uczyć ludzi jak postępować, co mówić, aby nie ranić drugiej osoby w związku. W programach TV, czasopismach można znaleźć porady dotyczące odpowiedniej komunikacji, aby uniknąć sprawiania bólu. To bardzo dobry trend. Wyposaża nas w wiedzę i umiejętności, bardzo w związkach przydatne. Sama się wielokrotnie do tego trendu przyłączałam i z przyjemnością zrobię to dzisiaj raz jeszcze. Chętnie zwrócę uwagę na to o czym warto pamiętać w relacji, aby nie zadawać sobie niepotrzebnych ran. Ale to za chwilę. Natomiast na początek mam inne przemyślenie, szczególnie po takich spotkaniach jak z Lilką. Pokazują one, że nawet jeśli wszystko wydaje się jak trzeba (sposób zachowania i formułowania komunikatów Olgierda)  zranień w związku trudno uniknąć. Dlaczego? Każdy z nas w relację z drugim człowiekiem wchodzi z pewnym wyposażeniem (w cechy osobowości, doświadczenia, sposób interpretowania świata). To spotyka się z wyposażeniem drugiego. Oba te wyposażenia mogą być zbieżne ,ale bywa, że niekoniecznie. I tu rodzą się kłopoty. Z resztą te zbieżne tez potrafią kłopoty wywołać, może tylko inne. Olgierd dorastał w domu, w którym mówiło się wprost o tym co nie gra. To było naturalne i nikt nie odbierał tego jak osobisty przytyk. Lilki rodzice byli bardzo krytyczni, wciąż z Lilki niezadowoleni. Lilka wyobrażała sobie, że w jej związku małżeńskim na krytykę nie będzie miejsca. Za każdym razem, kiedy Olgierd wyrażał swoją opinię Lilka odbierała to jako atak. Doświadczenia z domu rodzinnego nakładały się na sytuację z mężem. Lilka czuła się raniona, ponieważ uwaga męża przywoływała u niej cały ból związany z oceniającymi rodzicami. Rany były dlatego tak głębokie, ponieważ nie dotyczyły tak naprawdę sytuacji z mężem. A Olgierd nie rozumiał dlaczego zwykłe wyrażanie odmiennej opinii czy zwrócenie uwagi jest odbierane przez Lilkę tak emocjonalnie. Historia Lili i Olgierda pokazuje, że w związku trudno nie odczuwać zranień. Każdy z nas ma jakieś zabliźnione rany, które w bliskiej relacji z partnerem mogą się otworzyć. Każdy z nas ma jakiej oczekiwania wobec związku czy partnera, których ten nie spełnia (bo nikt nie spełni wszystkich, bo niektóre oczekiwania są nierealne lub skierowane tak naprawdę do rodzica, a  nie partnera) , co przeżywamy jako raniące, rozczarowujące.  Każdy z nas ma jakieś niezaspokojone potrzeby, które dziecięco chcielibyśmy zaspokoić w związku. Często nie jest to możliwe i to nas boli. Tak jak Lilkę, która fakt wyjścia Olgierda przeżywa jako odrzucenie i nieliczenie się z nią. Lilka na którymś spotkaniu „przyznała się” też, że wchodząc w związek miała takie wyobrażenie, że jeśli partner kocha to nie rani. Oczywiście, zgadzam się, jeśli chodzi o ranienie celowe, intencjonalne. Ale jeśli stawiamy znak równości pomiędzy bólem a np. czyjąś odrębnością (odrębność opinii, uczuć, spędzania czasu) to nie jest to po prostu możliwe. Wyobrażenie Lili o miłości było także destrukcyjne z powodu oczekiwań jakie LLilka nakładała na siebie. Skoro bliscy się nie ranią Lilka starała się być idealna, akuratna, zawsze przewidująca i zaspokajająca potrzeby męża. Ani Olgierd tego nie oczekiwał, ani nie było to dobre, pomijam już, że także niemożliwe. Lilka czuła się zmęczona tym ciągłym byciem w gotowości, Olgierd czuł się obciążony jej zmęczeniem. Podporządkowywanie się wszystkiemu kosztem siebie w imię miłości nie ma z dojrzałą miłością nic wspólnego. Jakie w takim razie lekarstwo? Moim zdaniem dwa. Po pierwsze poszerzanie świadomości na swój temat, aby wiedzieć co się z nami tak naprawdę dzieje. Po drugie akceptacja tego, że w związku też jest miejsce na rozczarowanie i niezaspokojenie.
Tak jak powszechna jest nadmiarowa interpretacja kwestii naturalnych w związku jako raniących, tak z drugiej strony nierzadko jestem świadkiem tego jak ludzie naprawdę  okrutnie w siebie godzą. Jak np. Kinga i Bogdan. Co mam na myśli mówiąc naprawdę skoro każdy z nas inaczej interpretuje rzeczywistość? Uważam, że przemoc, ocenianie, manipulacja, uderzanie w czułe punkty partnera, wykorzystywanie intymnych informacji od partnera przeciwko niemu, ośmieszanie – są raniące. I kiedy ktoś w związku nie ma tej świadomości i godzi się na takie rany (lub ma świadomość i się godzi) – jest to dla mnie niepokojące.
Czasami ludzie ranią się po prostu z braku umiejętności. Nie mają złych intencji, tak naprawdę nie chcą sprawiać sobie bólu, ale tak bardzo są skoncentrowani na sobie lub po prostu nie wiedzą jak coś przekazać, że się „głupio” ranią. Dla tych osób mam kilka sugestii, które obiecałam na początku.
Co mówisz?
Zwróć uwagę na dobór słów, aby nie były toksyczne, oceniające. Pamiętaj, że słowa mają moc. Potrafią budować i ranić dogłębnie. Raz wypowiedziane zapadają na długo.
Jak mówisz?
Czyli forma jest ważna. Ton głosu (jesteś spokojny czy krzyczysz), postawa (siedzisz blisko czy się odsuwasz), gesty (trzymasz partnera za rękę czy w trzymasz ręce kieszeniach) mają znaczenie nawet w większym stopniu niż treść. Bowiem kiedy jesteś niespójny partner dowierza twemu ciału.

Gdzie mówisz?
Nigdy przy świadkach, zawsze w cztery oczy.
Kiedy mówisz?
Wybierz odpowiedni moment. Nie jest zbyt empatyczne mówić o złości z powodu niewyrzuconych śmieci w dzień wyrzucenia partnera z pracy.
Po co mówisz?
Dla mnie pytanie zasadnicze. Zbadaj swoje intencję, swoją motywację. Ale szczerze. Po co to mówisz? Żeby rozwiązać problem? Żeby było lepiej? Żeby sobie ulżyć? Żeby dopiec? I podejmij potem decyzję czy warto.
Wejdź w buty partnera
Przynajmniej spróbuj. Z reguły tak bardzo jesteśmy skoncentrowani na swoim, że trudno nam zobaczyć stanowisko drugiej strony. A to może być bardzo wartościowe i pomocne.
Mów o sobie
Nie o tym jaki jest partner, ale o tym co Ty czujesz czy myślisz. Zamiast wykrzyczeć: „Jesteś leniwy, ile razy mam cię prosić o sprzątnięcie, denerwujesz mnie!” (tzw. komunikat Ty), powiedz: „ Jestem zła, bo prosiłam cię o sprzątnięcie, a tego nie zrobiłeś, proszę cię, żebyś to zrobił jeszcze dzisiaj”(komunikat Ja). Pamiętaj o powiedzeniu o Uczuciach (zła), Fakcie(nieporządek) i Oczekiwaniach (sprzątnij). A więc dla pamięci  – UFO  czy też FUO w zależności od kolejności. Ta jest mniej istotna, ważne, aby pojawiły się wszystkie trzy elementy.