„Człowiek nie jest samotną wyspą”

Halszka (lat 39) zgłosiła się do mnie w celu rozpoczęcia swojej psychoterapii. Okazało się jednak, że całkiem niedawno była w terapii u kogoś innego. Przerwała, ponieważ „była namawiana przez terapeutkę do tego, żeby zaczęła nawiązywać relacje. A ona nie chce.” Halszka od lat nie jest w żadnym związku. Nie ma przyjaciół. Miała znajomych w liceum i na studiach, ale „każdy poszedł w swoją stronę, niektórzy wyjechali za granicę, inni założyli rodziny”. Pracuje samodzielnie, w domu, kontakty miewa tylko z klientami i do tego głównie telefoniczne. Rodzina jest, owszem, ale w innym mieście. Odwiedza ją dwa razy w miesiącu. Halszka twierdzi, że takie życie jej odpowiada. „Jestem typem samotnika” – mówi. „Od zawsze tak było. Lubię spędzać czas sama ze sobą. Jestem jedynaczką, rodzice zawsze dużo pracowali. Przyzwyczaiłam się do braku towarzystwa.” Pytam Halszkę czy są takie momenty, kiedy jednak czuje się samotna. „Czasem, kiedy wyjeżdżam na wakacje. Po kilku dniach chciałabym się do kogoś odezwać. Ale to nie jest częste i nie jest też szczególnie dojmujące.” Halszka pyta mnie czy będę ją zachęcać do tego, aby „zaczęła wychodzić z domu, umawiać się na randki i odnawiać stare znajomości.” „Moja poprzednia terapeutka twierdziła, że bycie w relacjach jest oznaką zdrowia emocjonalnego. I że relacje z ludźmi są niezbędne do życia. Czy Pani się z nią zgadza? I co, jeśli ja ich nie potrzebuję?” – pyta.

Czy relacje są nam potrzebne do życia?

Podobno tak. Pomijam już, że gdyby nie relacja, w tym wypadku naszych rodziców – nie byłoby nas na świecie. Nasi rodzice, żebyśmy mogli się narodzić, chociaż raz musieli być ze sobą blisko. Podobnie jest ze śmiercią. Jak mawiał Joyce: „Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Ale chociaż sam mógłby wykopać swój grób, musi mieć kogoś kto go pochowa”. Z resztą samotność ponoć ryzyko śmierci przyspiesza – nawet o 14%. Dla porównania, życie w biedzie „sprzyja” przedwczesnej śmierci o 19 % czyli w stosunkowo niewiele większym stopniu, niż stan samotności. Podobno nawet otyłość nie jest tak groźna jak samotność. Z licznych badań wynika, że samotnicy żyją o 15 lat krócej, niż osoby utrzymujące więzi z innymi. Naukowcy przeprowadzili szereg badań, które udowadniają, że samotność nam szkodzi, a relacje – sprzyjają. Wiele takich eksperymentów przytacza psycholożka Susan Pinker w swojej książce „Efekt wioski”. Pinker udowadnia w niej jak kontakty z innymi mogą uczynić nas zdrowszymi, szczęśliwszymi i mądrzejszymi. Do podobnych wniosków doszli też twórcy dokumentalnego filmu „Szwecka teoria miłości”, który aktualnie można oglądać w kinach. Film opatrzony jest komentarzem prof. Zygmunta Baumana, który podpisuje się pod słowami Aleksandra Minkowskiego (pisarz, reportażysta), że „najkrótsza droga do obłędu wiedzie przez samotność”. Pamiętam też swoje zaskoczenie jak wiele lat temu, czytając książki „Żyć w rodzinie i przetrwać” oraz „Żyć w tym świecie i przetrwać” R.Skynner’a i J.Cleese’a, jeden z autorów wysnuł wniosek, że tzw. zdrowa rodzina przypomina raczej rodzinę włoską, niż szwecką. Po doświadczeniach pracy we Włoszech i obserwacjach relacji rodzinnych Włochów (intensywne emocje, hałas, kłótnie, bardzo silne więzi) był to dla mnie wniosek nowy. A jednak. Susan Pinker to potwierdza. Np. na włoskiej Sardynii żyje zaskakująco dużo 100 latków obojga płci. To właśnie więzi społeczne sprzyjają zdrowiu i życiu. I szczęściu, co z kolei potwierdzają coroczne rankingi krajów, w których mieszkańcy czują się szczęśliwi. Od lat wygrywa Dania. Dlaczego? Duńczycy, w przeciwieństwie do Szwedów bardzo dbają o kontakty społeczne. Przeciętny Duńczyk przynależy do co najmniej kilku grup czy organizacji, w których realizuje potrzebę relacji z ludźmi. Duńczycy lubią się ze sobą spotykać i uprawiać tak modne dziś duńskie „hygge”.

Zagrożenia wynikające z samotności i izolacji

Podsumowując wnioski z badań: samotność i izolacja nam nie służą.
Po pierwsze negatywnie wpływają na zdrowie: podwyższają poziom kortyzolu czyli hormonu stresu, podwyższają ciśnienie krwi, wzmagają stany zapalne organizmu, podwyższają ryzyko demencji i przyspieszają oraz zaostrza jej objawy. Osłabiają naszą odporność. Wydłużają czas potrzebny na powrót do zdrowia po chorobie. Osłabiają nasze zdolności do radzenia sobie ze stresem. Wydłużają czas potrzebny na organizowanie sobie wsparcia po traumie. Destrukcyjnie wpływają na sen. Obniżają nastrój, negatywnie wpływają na samopoczucie, sprzyjają depresji. Pogarszają funkcje poznawcze m.in. pamięć czy zdolność do rozwiązywania problemów, zmniejszają naszą sprawność intelektualną. Osłabiają naszą odporność psychiczną. Mogą doprowadzić do dezintegracji osobowości, zaburzeń psychosomatycznych i psychicznych.
Z powyższych rozważań jasno wynika, że nie jesteśmy stworzeni do życia w samotności. Rodzimy się wśród ludzi. Żeby przetrwać – potrzebujemy innych. Żeby być zdrowym somatycznie i emocjonalnie – relacje są potrzebne. Jak powiedziała psychoanalityczka Karen Horney (córka słynnego Zygmunta Freuda) do ukształtowania dojrzałej i zdrowej osobowości potrzeba „wielu rąk i wielu serc”. Żeby być szczęśliwym/ą potrzebujemy czuć,że mamy z kimś więź i gdzieś przynależymy. Julius Verne powiedział, że „z samotności rodzi się rozpacz”.

Czy istnieje dobra samotność?

Skoro samotność jest tak groźna, to co z tymi, którzy faktycznie od czasu do czasu lubią być sami. Co ja mówię – lubią! Oni tego bezwzględnie potrzebują. Jak powietrza. Wisława Szymborska kiedy zbyt długo (kilka godzin) przebywała z ludźmi zapowiadała towarzyszom, żeby teraz nic do niej nie mówili, ponieważ poetka potrzebuje pobyć sama ze swoimi myślami. Miałam kiedyś pacjentkę, której co jakiś czas śnił się sen, że jest w jakimś miejscu (szpital, kolonie, a nawet obóz koncentracyjny), gdzie cały czas jest wśród ludzi i ani przez chwilę nie może być sama. Nie muszę dodawać, że sen miał dla pacjentki znamiona koszmaru. Ja sama mam tak, że prawdziwie regeneruję się jedynie w samotności. Potrzebuję pobyć sama ze sobą chociaż kilkanaście minut dziennie, żeby złapać odpowiedni balans. To też pewnie z racji wykonywanego zawodu. Bywa, że też chwilową samotność zalecam swoim pacjentom. Uważam, że tylko tak można złapać ze sobą prawdziwy, autentyczny kontakt, zadać sobie kilka ważnych pytań i usłyszeć odpowiedzi. Również uważność lubi ciszę. Samotność jest też potrzebna, aby tworzyć. Takiej samotności nam potrzeba. Takiej samotności pożądamy (są i tacy, którzy od niej uciekają, bo uciekają od siebie, ale to zupełnie inny temat). Taka samotność jest konieczna. Jestem też zdania, że aby stworzyć dojrzały i satysfakcjonujący związek potrzebujemy umieć być sami. Byłoby też dobrze, abyśmy przed stałym, ważnym związkiem mieli za sobą czas, kiedy nie byliśmy/byłyśmy w żadnym. Jestem też zwolenniczką tego, aby po rozstaniu dać sobie czas, zanim wejdziemy w kolejną relację. Uważam, że tym, którzy nie zdali egzaminu ze współpracy z samotnością będzie trudniej odnaleźć szczęście z drugim człowiekiem. Nie zgadzam się również z przekonaniem, że bycie w jakimkolwiek związku jest lepsze od bycia samemu/samej, ponieważ najbardziej dojmującą samotnością jest samotność we dwoje. Ale to wszystko o czym mówię nie jest tym rodzajem samotności, przed którą przestrzegają naukowcy i praktycy. To dobra samotność. Przyjemna. Lub nawet jeśli nie – to twórcza, rozwijająca, wartościowa. To nie taka samotność zabija. Nie takiej się obawiamy. Trzeba rozróżnić samodzielność od izolacji, spokój i oddech od przygnębiającego stanu psychicznego. Lekarstwem są więzi z bliskimi, poczucie przynależności do jakiejś grupy czy społeczności, bycie widzialnym, ważnym i potrzebnym. Nie chodzi o to, aby tych kontaktów było bardzo dużo. Ważniejsze, by były jakościowe, pogłębione, a nie przypadkowe i powierzchowne. I jeszcze jedna ważna rzecz, szczególnie dzisiaj – to muszą być kontakty twarzą w twarz.

Wiem, ze aktualnie wiele odbywa się w sieci, także poszukiwania „bratniej duszy”. Dobrze, że szukacie, że próbujecie. Ale jeśli napotkacie kogoś po drugiej stronie ekranu, z kim zaczynacie czuć się dobrze – spotkajcie się na żywo. Sprawdźcie jak Wam w realnym kontakcie. Wymieńcie spojrzenia. Poczujcie wzajemne energie. A jak „chwyci” – złapcie się za rękę i idźcie tworzyć bliskość. Ku szczęściu, mądrości, zdrowiu i długiemu życiu.

*John Donne – poeta, prozaik